Dla mnie to lekka przesada, delikatnie rzecz ujmując. Gotowanie wody nie oksyduje jej. Jak zapewne wiesz, wzór wody to H2O. Gotowanie podnosi energię tej substancji, powodując zerwanie wiązań wodorowych pomiędzy jej cząsteczkami i w następstwie zmianę stanu części jej molekuł z ciekłego na lotny. Jedyna zmiana, jaka więc tu zachodzi to zmiana stanu skupienia, nie zaś zmiana proporcji atomowych (gotowanie bowiem nie zrywa wiązań kowalencyjnych pomiędzy atomami wodoru i tlenu w danej częsteczce wody).
Tlen, o którym wspominasz (ten uciekający z wody podczas gotowania) to tlen rozpuszczony, nie będący per se składnikiem wody. Ilość tego tlenu z definicji określa jakość wody (jej smak w pewnym stopniu również), określa które organizmy mogą w niej żyć w środowisku naturalnym, etc. Ale co ważne, w dobrej jakości wodzie pitnej zawartość tego typu tlenu do zwykle mniej niż 0.6%! A zapewniam Cię, że Twoja woda z kranu ma go znacznie mniej. Dla porównania, zawartośc tlenu w powietrzu atmosferycznym to ok. 21%.
Biorąc pod uwagę, że gotowanie wody w domowych warunkach, zwłaszcza w czajnikach elektrycznych trwa zwykle niespełna minutę, a na dodatek po jego zakończeniu woda ponownie (choć bardzo powoli, przyspieszyć możesz to wstrząsając ją delikatnie kilka razy po zagotowaniu) zyskuje molekuły tlenu, mówimy tu o różnicach w stężeniu rzędu promili. Zarówno jeśli chodzi o smak, jak i o reaktywność twojej wody zawdzięczaną rozpuszczonemu tlenowi (jak dobrze wydobywać będzie różne substancje z parzonych liści herbaty), nie ma prawa występować odczuwalna różnica, nawet dla największego smakosza.
Na dodatek jednorazowe "pełne" przegotowanie wody w 100stC jest zalecane ze względów sanitarnych.
Reasumując: nie stał bym jak szalony nad kociołkiem i nie obserwowałbym wody w oczekiwaniu na 95 ;-) A żeby całkiem Cię dobić, mój czajnik elektryczny ma funkcję tego typu gotowania.